Po momencie wytchnienia przyszedł czas na podsumowanie i krótką refleksję dotyczącą naszej przygody.

Pomostem między znanym nam światem i dziką krainą lodu jest Longyearbyen, tu zaczyna się i kończy każda przygoda ze Spitsbergenem. Stolica archipelagu Svalbard w innym miejscu na świecie nawet nie pretendowałaby do miana miasta.

Pierwszy etap po lądowaniu to załatwianie pozostałych formalności. Wyprawa to nie tylko zaokrętowanie i żegluga. Uprzednie mailowanie i uzyskanie pozwolenia na przebywanie na wyspie w urzędzie gubernatora, wynajęcie broni, sprawdzenie stanu technicznego jachtu oraz jego przejęcie i zakupy dla 10 osób na ponad 2 tygodnie to lista zadań wykonanych już na miejscu. Longyearbyen to jednak także cywilizacja – możliwość skorzystania z ciepłego prysznica, zasięg telefoniczny, sklepy, inni ludzie.

Po wypłynięciu te oczywiste czynności, stają się bardzo ograniczone, lub wręcz całkowicie niedostępne. W zamian Spitsbergen oferuje niezmieniony przez człowieka krajobraz – góry i lodowce, pływające kry i growlery, żwirowe osuwiska, renifery wyjadające szczątkową roślinność tundry, wieloryby przewalające cielska przez wody Oceanu Arktycznego, potężne morsy, niezidentyfikowane z nazwy ptaki, ochrzczone arktycznymi pingwinami. Spitsbergen oferuje także ciągłe zmiany pogody, średnio co pół godziny. Czasami momentalnie porywisty wiatr zmienia się w kompletną ciszę. W takich warunkach, z rzadka urozmaicanych zejściami na ląd oraz pobytami w portach 10 osób na kilkunastu metrach kwadratowych spędza kilkanaście dni w kompletnym odizolowaniu. Nieliczne odwiedzone porty też nie są zwyczajne. Najdalej wysunięta na północ, stale zamieszkana osada ludzka na świecie Ny-Alesund, czy rosyjski, a może raczej radziecki Barentsburg, z całym dobrodziejstwem inwentarza, zatrzymany w czasie głęboko w ubiegłym stuleciu. I zwieńczenie wszystkiego, Pyramiden, miasto duchów, skansen minionego systemu, wraz z symboliką, wyraźną jeszcze bardziej niż w ciągle zamieszkanym Barentsburgu. Miejsce owiane mgłą tajemnicy, absolutna gratka dla poszukiwaczy i twórców wszelkich teorii spiskowych. I lisy polarne przebiegające między opuszczonymi budynkami osady. Do tego stacja badawcza PAN w Hornsundzie i historie osób, które zdecydowały się na całoroczne życie w mroźnych warunkach, nie tylko podczas wiecznego dnia, ale także nocy polarnej. To wszystko i jeszcze więcej, w zamian za porzucenie wygód cywilizowanego świata zaoferował nam Spitsbergen. Żal tylko braku niedźwiedzia w historii naszej wyprawy, ale w takim wypadku ciągle jest po co wracać w okołobiegunowe rejony świata, a plany na przyszłość już niebawem nabiorą rozpędu i konkretnego kształtu.

Na koniec kilka liczb podsumowujących wyprawę:

1013 – liczba mil morskich pokonanych podczas rejsu

243 – liczba godzin spędzonych na morzu

81 – najdalszy stopień szerokości geograficznej, do którego udało nam się dopłynąć

4 – ilość odwiedzonych przez nas portów (+Hornsund)

1050 – ilość kilometrów dzielących Spitsbergen i Bieguna Północnego

3060 – ilość kilometrów dzielących Spitsbergen i Rybnik

0 – liczba życzliwych kolegów II oficera 🙂

7 – liczba dorszy złowionych i skonsumowanych przez załogę

18 – liczba dni bez zachodu słońca

Do tego niezliczona liczba lodowych elementów mijanych przez nasz jacht, zaparzonych herbat, rozegranych partii karcianych, anegdot opowiadanych przez członków wyprawy oraz żartów, głównie z II oficera.

To wszystko nie miałoby miejsca, gdyby nie mnóstwo życzliwych nam osób oraz instytucji, z którymi szalenie miło było nam współpracować i którym raz jeszcze kłaniamy się w pas w geście serdecznego podziękowania.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wprowadź swój komentarz
Twoje imię

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.